piątek, 16 marca 2018

04. O swetrze, spacerze i piwie

Podczas obiadu cały czas obserwowałam Severusa. On nie patrzył na mnie w ogóle. Zastanawiałam się, co mogłabym zrobić. Chciałam z nim porozmawiać, udobruchać go jakoś. Ale z drugiej strony zaczęłam być po prostu na niego wkurzona. Zawsze po kłotni to ja biegam za nim, żeby go przeprosić. On nigdy nie ustępuje. Ale przecież on nigdy nie robi nic złego. To zawsze ja odwalam jakieś głupoty. Westchnęłam. Siedziałam tak już dobre pół godziny, miejsca przy stole zaczęły się przerzedzać. Nawet Severusa już nie było. Czułam się trochę tak, jakbym miała na ramionach aniołka i diabełka, każdy z nich mówił mi co innego i mieszał w głowie. Postanowiłam dać tej sprawie się rozwinąć. 
- Wszystko okej, Lily? 
Naprzeciwko mnie siedziała Grace Andrews. 
- Tak. Dlaczego pytasz? - zapytałam szybko wyrwana z zadumy
- Nic. Po prostu zaraz wbijesz sobie widelec w oko. - oświadczyła wkazując na moją twarz 
Rzeczywiście, miała rację. Uśmiechnęłam się, podziękowałam i postanowiłam ulotnić. Grace była moją rówieśniczką i bardzo ładną dziewczyną. Połowa chłopców w Hogwarcie za nią biegała. Cóż się dziwić? Jasne, blond włosy, nieskazitelna cera, prosty nos i wydatne usta. No i duże, niebieskie oczy. Kiedyś nawet dobrze się dogadywałyśmy, ale to było w pierwszej klasie. Poznałyśmy się jeszcze w pociagu i już tam przyrzekłyśy sobie, że będziemy przyjaciółkami na całe życie, bo mamy takie same swetry. Co człowiek sobie myśli mając te dziesięć, jedenaście lat? Chociaż, później to już jest tylko gorzej. Trafilyśmy nawet do tego samego domu. Niestety, nasza dwudniowa przyjaźń zakończyła się fiaskiem gdy oblałam ją jakimś eliksirem po tym, jak ona chciała zamienić nasze kociołki, bo jej eliksir nie udał się. Błędy młodości. Koniec końców chyba już nigdy nie zamieniłyśmy ze sobą dłuższego słowa, mimo że przy profesorze Slughornie podałyśmy sobie grzecznie ręce. 
Mój wzrok przeniósł się na Michelle Brown i jej stado towarzyszek. Była ona kolejną z tych dziewczyn, za którymi uganiała się męska część Hogwartu, tyle że w przeciwieństwie do Grace, była ona dość przeciętna, ale skyrywała to sprytnie pod grubą warstwą różnych kosmetyków i mazideł. Chyba po prostu lubiła być w centrum uwagi, a robienie sztucznego szumu wokoł siebie wychodziło jej całkiem dobrze. 
- Na pewno wszystko okej? Wyglądasz nieswojo. - oznajmiła Grace obserwując mnie
- Tak, jasne. - już chciałam wstać, ale pomyślałam "co mi tam" - Tylko następnym razem nie ostrzegaj mnie o widelcu przy oku. Przynajniej nie musiałabym patrzeć na Michelle. 
Grace roześmiała się, a ja ruszyłam w stronę dormitorium. Może jednak miałam odrobinę poczucia humoru. Nawet pokiwałam na pożegnanie. Chyba Grace miała podobne zdanie o hogwarckiej aferantce. 

Minął już prawie tydzień od kłótni z Severusem, ale sytuacja pozostawała bez zmian. On inorował mnie, a ja go. Postanowiłam skończyć biegać za nim i poczekać, aż on w końcu pierwszy wyciągnie rękę. Chciałam być wytrwała, ale ta sytuacja coraz bardziej zaczynała mnie gnębić. Dotarło do mnie, że ja tak naprawdę poza nim nie mam żadnych dobrych znajomych. Nikogo. Zawsze tylko Sev, Sev, Sev. No i w zasadzie tak mi odpowiadało. Pasowaliśmy do siebie idealnie i nigdy nikt więcej nie był nam potrzebny. Ale teraz spawa nabrała innego charakteru. Wieczorem siedziałam w pokoju wspólnym i przysiadła się do mnie Grace. To było nawet miłe, ale bardzo szybko zostawiłam ją samą i jak poparzona pobiegłam w stronę sali eliksirów. To był nagly impuls. Wiedziałam, że Snape ma teraz dodatkowe lekcje z profesorem Slughornem i chciałam z nim w końcu pogadać. Gdy usłyszałam, że Sev wychodzi z sali, schowałam się za rogiem. Stchórzyłam, bałam się zacząć rozmowę. Zdziwiłam się, bo zamiast do doritorium ślizgonów skierował się do wyjścia z lochów. Ruszyłam więc za nim. Chyba nie chciał, by ktokolwiek go zobaczył bo ciągle rozglądał się i szedł niepewnym krokiem. Kiedy wyszedł z zamku zaniepokoiłam się jeszcze bardziej. Byliśmy już na błoniach. Severus kierował się w stronę Zakazanego Lasu. Jeszcze do niedawna tę sytuację na pewno dało się w jakiś sposób wyjaśnić. Teraz nie miałam już żadnego pomysłu. Szłam za nim jeszcze kawałek, ale zniknął gdzieś między drzewami, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, że jestem zupełnie sama, na skraju ciemnego lasu, w nocy. Ogarnęła mnie lekka panika i odwracając się nerwowo za siebie, szybkim krokiem ruszyłam w stronę zamku. Co on u licha kombinuje? Czułam się bardzo nieswojo i ciągle miałam wrażenie, że coś za mną idzie, albo coś się porusza w krzakach. Użycie lumosa też byłoby dość nierozważne, bo było już na pewno po ciszy nocnej, a ja nie chciałam się wystawić nauczycielom jak na talerzu i wpaść w kłopoty. Odetchnęłam z ulgą będąc już w zamku. Przechodząc obok szklarni, usłyszałam niepokojące dźwięki. Za strachu cała zdrętwiałam, bo myśłałam, że w środku jest jakiś nauczyciel. Kiedy zauważyłam, że ktoś wychodzi, było już za późno żeby się schować. Przymknęłam oczy i układałam w myśli jakieś sensowne wytlumaczenie, gdy nagle usłyszłam ten głos.
- Evans? 
 Moim oczom ujawil się nie kto inny, tylko pan Potter. Stał, szeroko się uśmiechając jak gdyby nigdy nic, a zza drzwi wyłoniły się głowy jego towarzyszy. 
- O, cześć Evans. - powiedzieli niemal równocześnie 
- Myślałem, że nie łamiesz zasad. - rzekł robiąc krok w moją stronę
- Oczywiście. W przeciwieństwie do was. 
- Co tu robisz w takim razie? 
- Mogę o to samo zapytać was.
- Ale my nie wypieramy się tego, że łamiemy zasady. Właśnie teraz to robimy. Tak czy siak, to dłuższa historia, ale skoro już tu jesteś to...
Usłyszałam kroki dobiegające z oddali. Szczerze wątpiłam w to, że jeszcze jacyś uczniowie postanowili się wybrać na nocne spacery. I tak było nas już za dużo. 
- Filch znowu węszy! Spadamy! - wyszeptał Peter, wszyscy ruszyli biegiem, a ja zostałam sama, na środku korytarza, przy szklarni do której przed chwilą się włamano. Świetnie. Zaczęłam przypominać sobie w myślach moją wymówkę sprzed chwili i nagle paczułam, że ktoś łapie mnie za rękę. 
- Chodź, Evans. - już nawet nie próbwowałam się łudzić, że to ktoś inny. 
Biegliśmy aż do końca ciemnego korytarza i zatrzyaliśmy się przy portrecie Merwyna Złośliwego, gdzie czekali już Syriusz, Remus i Peter. 
- Malevolance. - rzekł szybko Remus 
- O tej porze nie przyjmuję. Dobranoc. - odpowiedział portret 
- Malevolance. 
- Zmieniłem hasło. 
- Merw, chyba nie chcesz, żebyśmy zaczęli znów magazynować u ciebie łajnobomby?  
- Niech was piekło pochlonie! - uniósł się portret, pogroził jeszcze ręką i szybko otworzył przejście do, jak się okazało, małego pokoiku z dwiema kanapam, jakimś kufrem i kominkiem. 
Gęsiego wsunęliśmy się do pokoju. Chłopcy, jakby byli u siebie, wygodnie rozsiedli się na kanapach i wyciągneli z kufra butelkę piwa kremowego. 
- Nawet portrety gnębicie? - zapytałam niepewnie nie wiedząc jak się zachować
- Powinnaś nam chyba podziękować, dzięki nam nie wpadłaś tarapaty. - oznajmił James pusząc się przy tym jak paw 
 - Dziękuję. Teraz chce wracać do dormitorium.
- Nie ma takiej możliwości. Filch się tu nadal kręci. - rzekł Syriusz popijając piwo
- Co? Czyli będziecie mnie tu więzić? 
- Dziewczyno, jak ty histeryzujesz. Posiedzimy tu jeszcze trochę, a potem sobie pójdziemy. - powiedział Peter ukazując przy tym szczurze zęby
- Evans, jak chcesz, to droga wolna, ale nieradziłbym. - oznajmił nonszalancko napuszony James
Uśmiechnęłam się tylko cierpko i usiadłam po turecku przy wyjściu. 
- Na kanapie też jest miejsce. 
- Posiedzę tutaj, dziękuję. 
Głowa mi pękała. Ta sytuacja doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Siedziałam w czterech, wyjątkowo małych ścianach z przeklętą czwórką, ich śmiechy odbijały się po całym pomieszczeniu i nie mogłam się stąd wydostać. A Severus błąkał się po lesie w niewiadomym celu.
- Na pewno już sobie poszedł. - oznajmiłam zniecierpliwiona
- Kto? 
- Filch. 
- Napij się piwa, może doda ci cierpliwości. 
- Nie dziękuję. - przemyślałam to jeszcze raz - Albo daj. - chwyciłam butelkę z rąk Syriusza i wzięłam ogromnego łyka. 
Co mi pozostało? Jak już byłam na nich skazana, to przynajmniej nie musiałam ich znosić ich na trzeźwo. Po jakimś czasie piwko kremowe zaczęło działać i przestałam się aż tak bardzo denerwować.
- Skąd wiecie o tym miejscu? - zapytałam - Wydaje mi się, że nie ma go w spisie portretów dostępnych dla uczniów.
- Odkryliśmy go w drugiej klasie. Merwyn i pewnien inny portret bardzo się nie lubią. Dlatego tamten drugi zdradził nam mały sekret Merwyna w zemście za to, że Merwyn przychodził do niego wieczorami i nie dawał mu spać. 
- Ale ktoś jeszcze o tym wie? - zapytałam
- Najprawdopodobniej nie, ten pokoik został już dawno zapomniany. - James dopił piwo i wstał - Chyba możemy już się zbierać. 
W pokoju wspólnym rozeszliśmy się w swoje strony. 
- Fajnie, że wpadłaś, Evans. 
Uśmiechnęłam się tylko i ruszyłam w stronę mojej sypialni. 

***

Nie wiem co kombinuję, ale napisałam sobie rozdział. Jak ktoś tu jest, to zapraszam do czytania. :)

czwartek, 7 stycznia 2016

03. Niezapowiedziane

Wdrapywałam się na piętro po starych, skrzypiących schodach znajdujących się w moim domu. Odczuwałam jakieś dziwne napięcie i kłucie w żołądku. Bałam się. Wiedziałam, że to sen, ale i tak odczuwałam strach. Będąc w Hogwarcie rzadko śniłam o domu rodzinnym, nie myślałam o nim, zapominałam. Gdy moja stopa dotykała coraz wyższych stopni rosło we mnie napięcie. Miałam zaciśnięte pięści tak mocno, że paznokcie wbijały się w wewnętrzną część dłoni. Z tyłu głowy czułam ból, jakby ktoś przed sekundą uderzył mnie w nią drewnianą pałką. Byłam na piętrze. Znajdowałam się po środku ciemnego, spowitego w ciemnozielonym świetle korytarza. Przed sobą widziałam uchylone drzwi prowadzące do sypialni moich rodziców. Wolnym krokiem ruszyłam w ich kierunku, a nogi i ręce zaczynały coraz bardziej dygotać. Wiedziałam, że nie powinno mnie tu teraz być, wchodzić do środka. Ujrzawszy łózko moich rodziców padłam z przerażeniem na podłogę raniąc sobie kolano. Nie, nie, nie, nie... Chciałam się obudzić, otworzyć oczy i zobaczyć czerwone zasłony swojego łóżka. Ukryłam twarz w kolanach krztusząc się własnymi łzami. Nie chciałam myśleć o tym, co zobaczyłam, o tym co znajduje się zaledwie dwa metry ode mnie. Krzyczałam w myślach, że chcę się obudzić. Najgorsze są właśnie te sny, z których nie można się uwolnić. To był jeden z takich snów. Nie mogłam już oddychać, wyczołgałam się z trudem z pokoju, w którym znajdowały się ciała moich rodziców. Znów znajdowałam się na korytarzu. Łzy nadal napływały mi do oczu, stałam jak słup przed nadal uchylonymi drzwiami do sypialni. Nagle usłyszałam jakieś nieszczęsne, chrypliwe nawoływanie. Głos ten wymawiał moje imię. Podążyłam za głosem wprost do sypialni mojej siostry. Siedziała na łóżku w satynowej koszuli nocnej odwrócona twarzą do okna. Poczułam w żołądku mieszaninę ulgi i rosnącego strachu. Petunia w takiej otoczce, w której się znajdowała wcale nie przypominała mojej roześmianej, często uszczypliwe wrednej siostry. Wyglądała przerażająco. Jej skóra była bladsza niż zazwyczaj, a oczy szeroko otwarte, pozornie spoglądające za okno. Ja jednak wiedziałam, że tak naprawdę jest ona gdzieś daleko, może poza moim snem. Znów zaczęła szeptać pod nosem moje imię, a gdy nagle odwróciła się w moją stronę po całym ciele przeszedł mnie lodowaty, kłujący dreszcz. Tak bardzo pragnęłam się obudzić, z rozpaczy upadłam na podłogę. A co jeżeli to jakieś zaklęcie, zostałam uwięziona w jakiejś chorej równoległej rzeczywistości.
- To wszystko twoja wina! - rzekła moja siostra wstając z łóżka - Twoja wina... - zbliżała się powolnym krokiem w moją stronę. We mnie rosło przerażenie, bałam się własnej siostry. Zamknęłam mocno oczy czekając na to, co się wydarzy, może uda mi się powrócić do rzeczywistości. Nic. Petunia uklęknęła przy moim rozdygotanym ciele. Niespodziewanie z kąta wyłonił się zielony blask. Wszystko działo się tak szybko, w ułamku sekundy. Z mojego gardła nie zdążył wydostać się krzyk, gdy Petunia upadła twardo na drewnianą podłogę. Wypowiadając jeszcze ostatni raz te zastygające w moim sercu słowa: "To twoja wina". Wstałam, przewróciłam się, chciałam uciekać, jakaś postać w kapturze wędrowała lekkim, nawet radosnym krokiem w moją stronę. Z mojego ochrypłego gardła zdążyłam wypowiedzieć jeszcze tylko jedno słowo: "Sev."
Wszystko zniknęło. Powróciłam do rzeczywistości, jeszcze przez kilka sekund nie otwierałam oczu. Płakałam, byłam zlana zimnym potem. Ostry dreszcz przeszedł przez moje ciało gdy otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Za oknem już świtało. Do moich oczu napłynęła nowa porcja łez, dłonie bolały mnie od zaciskania je w pięści. Leżałam rozdygotana bojąc się zasnąć i wrócić do tego okropnego, spowitego mgłą świata. Gdy przymykałam oczy na moich powiekach pojawiał się obraz mojego domu, martwych ciał rodziców, Petunii zamordowanej na moich oczach przez ... mojego przyjaciela. Nie dałabym rady już zasnąć. Spałam, a obudziłam się w takim stanie, jakbym właśnie pokonała drogę z błoni na siódme piętro zamku biegnąc sprintem. Przysiadłam na łóżku. Przecież to był tylko sen. Severus nigdy by nic takiego nie zrobił, przecież ufałam mu bezgranicznie i zawsze czułam się przy nim dobrze i bezpiecznie. Nie skazał by mnie na wieczne męki i utratę bliskich. Nie on. Myśląc o tym, trochę się uspokoiłam. Sny potrafią zawrócić człowiekowi w głowie, jednak nadal są to tylko sny. Moje sny nigdy nie schodziły do tak mrocznych czeluści mojego umysłu. Zawsze śniły mi się jakieś lekkie, przyjemne rzeczy, nigdy koszmary. Moja mama powtarzała, że to dlatego, że mam czystą i niewinną duszą nieskalaną złem świata. Może miała rację, a może to ja sama nie zauważałam zła wokół mnie. Poczułam, że z nerwów chce mi się wymiotować, ale postanowiłam przeczekać ten nagły stan osłabienia.

*

Po śniadaniu udałam się do pokoju wspólnego, aby pogrążyć się w świecie lektury. Mimo, że emocje znacznie opadły, chciałam pobyć w samotności, nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z kimkolwiek, a że do lekcji zostało mi jeszcze trochę czasu postanowiłam to wykorzystać. Niestety, wolny czas zleciał mi bardzo szybko i byłam zmuszona udać się na zajęcia z eliksirów. Wchodząc do klasy zauważyłam Seva, czekającego na mnie z przygotowanym obok siebie miejscem. Przełknęłam ślinę. Już oswoiłam się z myślą, że mój sen nic nie  oznaczał, zupełnie nic, jednak gdy go zobaczyłam, poczułam jak ciepło wbija się boleśnie w moje policzki. 
- Cześć. - oznajmiłam spokojnym głosem nieco się uspokajając. Severus nadal wyglądał jak Severus, nie jak bezlitosny zabójca. 
- Myślałem, że jesteś na mnie zła. - rzekł otwierając dość zniszczony podręcznik
- Nie zła, raczej smutna. Możemy potem pogadać?
Sev nic nie odpowiedział, a jedynie kiwnął głową szukając w podręczniku odpowiedniej strony. Chciałam choć na chwilę wychwycić jego spojrzenie, skierować wzrok na jego oczy, upewnić się, że wszystko będzie w porządku, choć wiedziałam, że nie potrzebuję na to żadnych dowodów. Chyba kątem oka zauważył, że bacznie mu się przypatruję. 
- Wszystko w porządku? - zapytał - Nie wyglądasz najlepiej.
- Nie mogłam zasnąć, to tyle. - chciałam mu opowiedzieć o fabule mojego snu, jednak nie byłam pewna, czy powinnam, czy to w porządku. Koniec końców, przecież nie odpowiadam za swoje sny, nie kontroluję ich. Nagle mój przyjaciel oderwał głowę od podręcznika i zerknął w moją stronę. 
- Idziemy dziś do Hogsmeade? - szepnął
Niespodziewanie pojawił się nade mną profesor Slughorn, zupełnie zapomniałam o tym, że znajduję się w klasie od eliksirów. 
- Czy te pogawędki na mojej lekcji są konieczne? - zapytał spokojnym głosem - Panno Evans... 
- Nie, przepraszam Panie Profesorze. - wymamrotałam szybko zatapiając wzrok w podręczniku. 
- Cieszę się. 
Zajęcia tego dnia bardzo mi się dłużyły, nie mogłam się skupić, chciałam już znajdować się z Severusem na drodze prowadzącej do Hogsmeade. Gdy w końcu lekcje dobiegły końca wesołym krokiem ruszyłam do dormitorium. 
- Cześć Evans! 
Aż podskoczyłam z zaskoczenia. Ledwo zdążyłam przejść przez dziurę pod portretem, a już zaczynają się dziać nieprzyjemne rzeczy. Może lepiej wrócić na zewnątrz. 
- Cześć Potter. Widzę, że szybko ozdrowiałeś. - rzuciłam do niego oschłym głosem akcentując to niemiłym spojrzeniem. 
- Nie, jeszcze nie jestem do końca zdrowy. Wieczorem wracam do skrzydła szpitalnego. - rzekł wrzucając do kominka wczorajsze wydanie Proroka Codziennego
- Chyba nie ma sensu, żebym pytała co tu robisz. - spojrzałam na płonącą w kominku gazetę po czym ruszyłam w stronę schodów. Widziałam jeszcze kątem oka, jak podnosi rękę z oparcia kanapy w geście żebym została, ale ja byłam już na pierwszym ze stopni prowadzących na piętro. Dlaczego muszę go widzieć na każdym kroku? Nawet gdy rzekomo jest w skrzydle szpitalnym, to i tak spotykam go w dormitorium! Sama jego twarz działała mi na nerwy. Zaczęłam zbyt agresywnie grzebać w moim kufrze w poszukiwaniu jakiegoś swetra nadającego się na wycieczkę do Hogsmeade - wieczorami robiło się już dosyć chłodno. Nagle przypomniałam sobie, że nawet nie umówiłam się z Sevem na jakąś konkretną godzinę. Będę musiała złapać go na obiedzie.


Podążaliśmy wraz z Severusem piaszczysta ścieżką, wokół nas delikatnie bujały się wysokie korony drzew, przez które przebijał się malowniczy zachód słońca. Ciepły wiatr otulał moje policzki i rozwiewał włosy. Czułam, że w końcu mogę odreagować po tym ciężkim dniu w towarzystwie najbliższej mi osoby. Bardzo lubiłam takie chwile, gdy mogłam pobyć z nim sam na sam, rozmawiać o głupotach, śmiać się tak mocno, że aż brakło mi tchu. Czułam wtedy, jak bardzo jestem do niego przywiązana, jak bardzo jest mi bliski. To tylko jedna osoba, ale bez niej moje życie byłoby zupełnie inne. To nie do wiary jak jeden człowiek może na nas wpłynąć. Kroczyliśmy już ulicami miasteczka.
- Dokąd idziemy? - zapytałam, gdy Sev skręcił w jakąś boczną uliczkę, którą nigdy nie szłam
- Możesz tu na mnie poczekać?
- Słucham?! Nie, idę z tobą. - oznajmiłam pewnym głosem
- Ale ... - Severus zaczął nerwowo drapać się po karku i przewracać oczami w poszukiwaniu jakiegoś dobrego argumentu - No dobra, ale nie spodoba Ci się to miejsce.
- Dobrze, jakoś sobie poradzę. - Sądziłam  na początku, że Sev opowiada mi jakieś głupoty abym zrezygnowała z towarzyszenia mu. Ta myśl siedziała mi w głowie aż nie zobaczyłam spróchniałych drewnianych drzwi, nad którymi wisiał zniszczony pod wpływem czasu szyld z napisem: "Gospoda pod świńskim łbem". Całokształt tego miejsca sprawiał wrażenie jakby miał się za sekundę rozpaść na kawałki, Wzięłam głęboki wdech i popatrzyłam na mojego przyjaciela. Co go sprowadzało do takiego miejsca? Nigdy nie lubił przesiadywać w Trzech Miotłach, a co dopiero w takim miejscu.
- Naprawdę nie musisz tam ze mną wchodzić. - oznajmił uchylając drzwi
- Najpierw się ze mną umawiasz, a potem chcesz mnie zostawić? Nie rozumiem. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Severus tylko westchnął i pokiwał głową. Gdy tylko przekroczyłam próg poczułam nieprzyjemną woń, którą trudno było zinterpretować. Stoliki były drewniane, całe obdrapane i przypalone. Przy barze stał starszy człowiek w siwą brodą związaną u dołu sznurkiem tak, aby nie przeszkadza mu w pracy. Wycierał on mokre kufle po piwie, a ja zastanawiałam się czy on w ogóle je umył. Cała gospoda sprawiała wrażenie dość ponurej, gdyż okna były zabite deskami. Usiedliśmy przy jednym ze zniszczonych stolików, a ja nadal bacznie rozglądałam się po całym pomieszczeniu. Obserwowałam twarze ludzi znajdujących się w gospodzie, wydawały się szare, otępiałe, bez życia. Spojrzałam na Severus'a.
- Chcesz coś do picia? - zapytał wyciągając z kieszeni kilka galeonów
- Chyba tak, poproszę. - uśmiechnęłam się, ale mój przyjaciel tego nie odwzajemnił, czułam, że moja obecność tutaj jest mu zupełnie nie na rękę. To miejsce, mimo że obskurne i cuchnące skłaniało mnie do przemyśleń, współczułam tym wszystkim ludziom pogrążonym w egzystencjalnym śnie. Czy posiadając magiczne zdolności, o których marzą dzieci w mugolskich przedszkolach można być aż tak nieszczęśliwym? Ciekawe co spotkało tych wszystkich ludzi. Spojrzałam w stronę baru, Sev stał tam zdecydowanie zbyt długo jak na zamówienie dwóch trunków. Rozmawiał o czymś z barmanem, wskazywał mu palcem jakiegoś człowieka siedzącego w kącie gospody. Sev grzecznie pokiwał głową i wrócił do mnie z dwoma kuflami piwa.
- Wiesz, może to nie taka Francja-elegancja, ale podoba mi się tutaj. Ma swój klimat... - starałam się rozluźnić atmosferę.
Mój przyjaciel przez dłuższą chwilę badał mnie wzrokiem, jakby chciał dowiedzieć się czy mówię to tylko z uprzejmości, czy naprawdę mi się tu podoba.
- To zwykły obskurny bar, nic więcej, nie ma co podziwiać. - oznajmił
Po wypiciu naszych trunków udaliśmy się do Sklepu Zonka, a później do Miodowego Królestwa. Nawet jeżeli jeszcze godzinę temu panowało między nami jakieś napięcie, to nie zostało po nim najmniejszego śladu. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, wspominaliśmy stare czasy. Mój towarzysz zawsze pozostawał biernym słuchaczem. Choć zawsze to ja śmiałam się najwięcej i najchętniej, to dziś nawet Sev zaśmiał się gdy wspomniałam o tym jak Gretha Moriarty w pierwszej klasie podrzucała mu liściki miłosne, a on chował się przed nią w toalecie. Cały urok naszej rozmowy minął gdy minęła nas grupka dobrze mi już znanych, nieokrzesanych osobników. Wyprzedzili nas o parę metrów, po czym zaczęli celowo odwracać się i coś szeptać. Jamesa z nimi nie było. Pewnie wrócił do szpitala. Postanowiłam, że będę to ignorować i to samo poleciłam Severusowi. Jednak ten, nie mógł oderwać wzroku od swoich oprawców.
- Lily! - odezwał się nagle jeden z nich, był to Syriusz - James pyta się, czy dziś też odwiedzisz go w szpitalu!
Serce mi stanęło, nie czułam, że zrobiłam coś złego odwiedzając Jamesa w szpitalu. Przecież chciałam tylko wyjaśnić kwestię zadania domowego, a nie podawać mu leki i gorącą zupkę. Fakt faktem, nie chciałam też, by Sev dowiedział się o tym spotkaniu w skrzydle szpitalnym. Właściwie, nie zastanawiałam się nawet nad tym, oczywiście aż do tego momentu. Spojrzałam na swojego przyjaciela. Ten rzucił mi tylko chłodne, pytające spojrzenie. Wiedziałam, że to jest moment, w którym powinnam się odezwać, ale nie wiedziałam do końca co powiedzieć. W końcu byłam sobie na odwiedzinach u wroga mojego przyjaciela. Lily, głupia Lily.
- Sev, nie patrz tak na mnie. Chciałam tylko wyjaśnić jego nieobecność na zajęciach.
- W ogóle nie rozumiem. Przecież skoro był w szpitalu, to jasne, że nie był również na lekcji. W czym problem?
I już na starcie poniosłam klęskę. To był trafny argument, na który nie miałam odpowiedzi. Czułam jak pocą mi się dłonie, w Sevie rośnie złość, a trójka osób przed nami dopiero zaczynała rozkręcać się w dogryzaniu mojemu przyjacielowi. Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że trafili w tak czuły punkt
- Naprawdę u niego byłaś? - zaczął w końcu spokojnym głosem maskując emocje, zawsze wychodziło mu to doskonale. Przez chwilę zastanawiałam się co odpowiedzieć, wiedziałam, że kłamstwo w tej sytuacji nie ma sensu, a zwłaszcza, że trudno byłoby mi okłamać najlepszego przyjaciela.
- Tak, byłam. - oznajmiłam w końcu z wyrzutem do samej siebie
- Daj mi spokój. - rzekł spokojnym, zrównoważonym głosem przyśpieszając kroku.

*

Po kłótni z Sev'em dręczyły mnie spore wyrzuty sumienia. Zawiodłam jako przyjaciółka, nie mogę bratać się z jego wrogiem. Ale przecież nie bratam się z jego wrogiem, to nie moja wina, że zostałam przydzielona do Jamesa na tych cholernych zajęciach! Z trzaskiem zamknęłam książkę, znów słowa w niej zawarte uciekały mi między myślami. Łapałam się na tym coraz częściej. Podniosłam się z łóżka i szybko wciągnęłam sweter, który wcześniej ubrałam do Hogsmeade. 
Dlaczego pokierowałam się na czwarte piętro? Nie mam pojęcia. Otworzyłam drzwi prowadzące do skrzydła szpitalnego.
- Lily Evans, a jednak stęskniłaś się za mną. - oświadczył odkładając szklankę soku z dyni na szafkę obok łóżka z cwaniackim uśmieszkiem
- Zamknij się! Nie jestem tu z powodu tęsknoty. Nie wytrzymałbyś chwili bez wypaplania wszystkiego swoim nadętym koleżkom? - stałam nad jego łóżkiem niczym matka karcąca niegrzeczne dziecko. Z twarzy chłopaka zniknął cwaniacki uśmieszek, jednak jego pycha nie mogła usunąć się w cień. Siedział wyprostowany, a nawet zrelaksowany i wyluzowany. Znów sięgnął po sok z dyni i popijając go spokojnie mi odpowiadał.
- Co w tym dziwnego? To moi przyjaciele. Ty też wszystko mówisz swojemu Wycieru... - spotkał się z moim świdrującym spojrzeniem, miałam ochotę go uderzyć - Severusowi. - poprawił się. W tym momencie zupełnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Dlaczego ja mu nie powiedziałam o tej wizycie? - Mogę chociaż wiedzieć jaki jest powód tej całej afery? - zapytał wyciągając w moją stronę szklankę z sokiem, ale tylko pokiwałam głową w odmowie - Chyba bez powodu nie przyszłaś się ze mną kłócić?
- Nie... Po prostu uważam, że twoi przyjaciele mogliby się czasami ugryźć w język. - starałam się wybrnąć z tej sytuacji z twarzą. Nie chciałam wtajemniczać go w relacje między Snape'm a mną, a wiedziałam też, że w tej sprawie on ma rację. Przecież mógł podzielić się ze swoimi przyjaciółmi faktem, że u niego byłam, nikt nie mówił, że to będzie nasz sekret. Chyba nie za dobrze to rozegrałam - Dobrze, nie wracajmy do tego, chciałam ci tylko zwrócić takową uwagę, Potter.
- Wezmę ją sobie do serca, Evans - zaśmiał się pod nosem sam do siebie
- Żegnam pana, Panie Potter.
- Myślałem, że zostaniesz dłużej.
- To nie myśl za wiele. - wzruszyłam ramionami
- Gdy siedzi się w samotności cały dzień, to można dostać choroby psychicznej. - oznajmił z uśmiechem
Zignorowałam jego słowa, ruszając w stronę drzwi.

***

Po ponad roku zebrałam się na to, by napisać nowy rozdział. Dopiero się rozkręcam (drugi raz), mam nadzieję, że powstały z popiołów zapał mi nie minie. Wszystkich czytelników z całego serca przepraszam za moje niezapowiedziane odejście. Jeżeli ktoś jeszcze tutaj został, to życzę udanej lektury. (Nowy rozdział już w drodze) 

czwartek, 20 listopada 2014

02. Skazy

 "What ma­kes the de­sert beauti­ful is that so­mewhe­re it hi­des a well."
Kolejna lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami zbliżała się wielkimi krokami. Zgrozo.
Jutrzejszy dzień zostanie zapewne zniszczony przez per Pana Pottera, więc postanowiłam sobie umilić czas poprzedzający katastrofę. Poszliśmy z Severusem na długi spacer nad jeziorem jedząc droobles'y i rozkoszując się cudownym widokiem zielonych pagórków i zamazanego słońca przebijającego się przez mgłę. Rozmawialiśmy o wszystkim. O lekcjach, ludziach, wspominaliśmy sobie stare czasy, aż w końcu natrafiliśmy na temat przyszłości, który kłuł mnie w serce niczym ostrze noża.
- Nie mógłbyś tego zrobić.- oświadczyłam stanowczo, mimo tego głos mi drżał. Severus opowiadał o czarnej magii w sposób całkowicie apatyczny. Gdyby nie wsłuchiwać się w sens wypowiadanych przez niego słów, śmiało możnaby powiedzieć, że robi listę zakupów.
- Mógłbym. I to zrobię.
Nigdy nie będę umiała go zrozumieć. Po zakończeniu nauki chciał wstąpić w szeregi śmierciożerców, przyłączyć się do Sam-Wiesz-Kogo. Wszyscy wiedzieli, że tacy ludzie potępiają takie pochodzenie, jakie ja posiadam.
- To dlaczego jeszcze nic mi nie zrobiłeś? Jestem mugolaczką, przecież dobrze to wiesz.- usiedliśmy na piaszczystym zboczu nad brzegiem jeziora.
- Nie mów tak. Nigdy bym cię nie skrzywdził.- oświadczył chwytając mnie za rękę.
- Ale chcesz to zrobić przyłączjąc się do nich.- niektórych słów już nie umiałam wypowidać na głos.
- To nie znaczy, że coś ci się stanie.
Wzięłam głęboki wdech. Severus już wcześniej interesował się tymi sprawami. Właściwie od momentu gdy na trzecim roku w dziale ksiąg zakazanych  natrafiliśmy na książkę o zaklęciach niewybaczalnych. Jednak nie myślałam, że Sev chce przyłączyć się do popleczników Toma Riddle'a. Niby to była mała grupa czarodziejów traktowana przez ministerstwo jako sekta, ale wiele osób było tym bardzo zaniepokojonych. Poza tym, aspektem, który zapewne pogłębiał zainteresowania Snape'a był jego ojciec. Przecież był mugolem i właśnie przez niego Sev ich nienawidził. Uważał, że są zupełnie inni niż czarodzieje, bezuczuciowi i bezwzględni. Zastanawiałam się przez moment, czy powiedzieć to na głos.
- Nie każdy mugol jest taki, jak twój ojciec. Rozumiem, że możesz pragnąć zemsty na nim, ale co zrobili ci inni?
- Wszyscy są tacy sami. Gdyby dowiedzieli się o magii już dawno bylibyśmy pozamykani w jakiś klatkach na wystawach.
- Mylisz się, Sev.- westchnęłam.- Nie mogę w to uwierzyć.- ukryłam twarz w dłoniach masując sobie powieki.- Jesteś głupi.- oświadczyłam biorąc głęboki wdech.
- Nie jestem.- oznajmił wpatrując się w gładką taflę jeziora.
Czułam, że mój najlepszy przyjaciel wbija mi nóż w plecy. Nie, właściwie wcale nie w plecy, tylko prosto w serce. Nigdy przy nim nie czułam się niepewnie z powodu tego, jakie mam pochodzenie. Był przecież jedyną taką osobą. A teraz? Nie mogłam na to pozwolić.
- Nigdy tego nie zrozumiem.- oświadczyłam podnosząc się do góry.- Idę na obiad. A ty rób co chcesz.
Sev pomachał głową z niezadowoloną miną. Nie czekałam na odpowiedź. Ruszyłam prostu do zamku.

*

Późny wieczór spędzałam samotnie przy kominku z książką. Co jakiś czas przez dormitorium przechodzili Gryfoni najczęściej kierując się do sypialni, bo robiło się późno. Ja nie mogłam zasnąć i przez cały czas myślałam o Severusie i jego planach na przyszłość. Byłam zaskoczona i wręcz załamana rowojem sytuacji. A może to tylko złudne gadanie? Nie byłam do końca pewna, czy Sev wie, co właściwie tacy ludzie robią. Przecież większość z nich to brudni zwyrodnialcy najczęściej trafiający do Azkabanu. On nie był zlym człowiekiem, miał tylko złe ideały, na które naprowadziło go zachowanie ojca. Jak on chciałby połączyć naszą przyjaźń z udzielaniem się w tej... grupie? Czułam się zdradzona. Ci ludzie nie mieli dobrze poukładane w głowie. Do moich uszu dobiegł dźwięk bicia zegara wskazującego pierwszą w nocy. Z niedowierzaniem spojrzałam przez okno. Była pełnia, a światło książyca delikatnie wpadało przez okno do pokoju. Ku mojemu zdziwieniu usłyszałam kroki i za chwilę z korytarza prowadzącego do sypialni ktoś wyszedł.
- Luniaczku, jak tam futerko?- zapytał jakiś chłopak półszeptem, co spowodowało wybuch śmiechu pozostałych.
- Zamknijcie się, bo kogoś obudzicie.- usłyszałam kolejny głos.
Po sekundzie zauważyłam, że to ta przeklęta czwórka, starająca przekraść się na palcach przez pokój wspólny. Nagle jeden z nich obrócił głowę w lewo i sparaliżowany stanął w bezruchu gapiąc się na mnie. Zauważył go James i również spojrzał w moją stronę. Gdy mnie zobaczył od razu uśmichnął się szeroko i wyprostował, gdyż szedł z pochyolną do przodu głową.
- Cześć Evans!- przywitał się idąc w moją stronę. Pozostała trójka stała jak wryta, nie wiedząc co ze sobą zrobić.- Dlaczego nie śpisz?- rozsiadł się dumnie w fotelu odchylając głowę lekko do tyłu i mrużąc oczy.
- Mogę ci zadać to samo pytanie.- tak naprawdę nie interesowało mnie to, gdzie był i co robił, byle by przez niego nie odjęli Gryffindorowi punktów. Spojrzałam na jego przjaciół. Nadal stali w miejscu głupio się gapiąc.
- Chodźcie tu!- krzyknął James
- Ale przynajmniej ja siedzę w pokoju, a nie włóczę się po zamku.- utkiwałm wzrok w książce udając, że czytam.
- Nie bój się, nic mi się nie stanie. Oni nade mną czuwają.- rzekł wskazując na swoich przyjaciół.
- Jeśli myślisz, że się o ciebie martwię, to jesteś w błędzie.- powiedziałam nie odrywając wzroku od książki. Niech już sobie idzie.
- Nie bądź okrutna, Evans.- powiedział robiąc minę niewiniątka. James w przeciwieństwie do swoich kolegów był wyluzowany i zrelaksowany, czym denerwował mnie podwójnie. Przedsmak jutrzejszej lekcji. Wręcz nie mogłam się doczekać - Czemu siedzisz tu sama?
- Nie martw się o mnie.- w końcu nie mogłam się powstrzymać i na niego spojrzałam, przy okazji przelatując wzrokiem po Syriusz'u, Remus'ie i Peter'rze.
- Na razie, Evans.- odpowiedział wstając, a w ślad za nim poszła reszta.
Odniosłam dziwne wrażenie, że niemiłosiernie gdzieś im się spieszyło. Postanowiłam nie zaprzątać sobie tym głowy, doczytać rozdział i pójść spać.

*

Patrząc na wieżę zegarową z rozpaczą wzięłam oddech. A więc czas na kolejną godzinę spędzoną z James'em. Ruszyłam w kierunku błoni. Cała klasa zdezorientowana stanęła w tym samym miejscu co tydzień temu. Profesor Keetlemburg szedł powolnym krokiem w naszą stronę.
- Dzień dobry klaso!- zawołał wesoło.- Dziś, na poprawę humoru, sprawdzimy czy wasze działania w zeszłym tygodniu, były porządne i czy przyłożyliście się do swojego zadania.- uśmiechnął się do nas, jednak nikt tego nie odwzajemnił. Sama byłam w szoku. To była dopiero druga lekcja, nie spodziewałabym się tego po starym, poczciwym Keetlemburg'u.- Pewnie się zastanawiacie jak to zrobię prawda, Black?- zapytał wskazując palcem na Syriusz'a, który uśmiechnął się szyderczo.
- Oczywiście.- odparł.
- Memortki bardzo szybko przywiązują się do właściciela i potrafią go znaleźć. Jednakże!- uniósł palec wskazujący. Uwielbiałam tę jego bujną gestykulację.- Trzeba je oswoić. A to było waszym zadaniem na poprzedniej lekcji. Jeśli otworzę, którąś z tych klatek, ptak powinien skierować się prosto do pary, która wybrała go tydzień temu.
W głowie mi zachuczało. Pary. Gdzie jest u licha James? Rozejrzałam się szybko szukając go. Ku mojemu zdziwieniu, nie było go wśród uczniów. Świetnie, czyli zostałam na lodzie. Tydzień temu to James bardziej przykładał się do tego by oswoić ptaka. Co za kretyn. Ale za to będę miała jeden powód więcej do przedstawienia Keetlemburg'owi, żeby zmienił mi parę. Profesor otworzył pierwszą klatkę, a memortek od razu poleciał w stronę Remusa Lupina i Marry Wright. Kolejne wypuszczane ptaki robiły podobnie. Napięcie we mnie rosło, bo nie wiedziałam, czy mój podopieczny mnie rozpozna. Zawsze mogę wkręcić się w dyskusję z profesorem, że przecież nie ma James'a. Ale czy to wystarczający argument? Coś mi podpowiadało, że nie.
- A, jeszcze, chcę zobaczyć wasze zadanie domowe. Czyli plan pracy z memortkami z uwzględnieniem głównych cech tych zwierząt. Niech jedna osoba je zbierze i mi da.
Niech to. Ze złości aż tupęłam nogą w ziemię. Pewnie dlatego nie przyszedł. Żeby uniknąć braku zadania. Sprytne, aczkolwiek nie zmieniało to mojego położenia. Jak można być tak samolubnym i egoistycznym? Wiedziałam, że to najgorsza partner do współpracy, ale nie sądziłam, że będzie aż tak źle. Postanowiłam, że zapytam jego przyjaciół gdzie szanowny pan teraz się podziewa.
- Syriusz!- zawołałam go gestem dłoni. Chłopak od razu ruszył w moją stronę.
- Słucham Cię, Evans.- powiedział z uśmiechem
Przymknęłam oczy w złości. Wystarczyło już, że Potter mnie tak bez przerwy nazywał. Tylko z nim mi się to kojarzyło.
- Wiesz gdzie jest James?
- Powiedzmy, że chłopak musiał odpocząć.Machnęłam tylko ręką i wyminęłam ich obserwując profesora Keetlemburg'a. Jasne, odpocząć od zadań domowych. Zostały tylko trzy klatki. Musiałam zacząć przygotowywać się mentalnie na wykład o tym, że na lekcji należy pracować. Przewróciłam oczami. Nie wspominając jeszcze o zbliżającej się wielkimi krokami stracie punktów. 
- Profesorze!- uniosłam rękę w górę.
- Tak, Lily?- zapytał unosząc głowę znad przedostatniej klatki.
- Nie mam swojej pary.
- Cóż. Chyba poradzisz sobie sama, prawda?
- Nie jestem pewna czy....
Profesor otworzył kolejną klatkę i ku mojemu zdziwieniu, ptak energicznie wyleciał z klatki i usiadł na moim ramieniu. Byłam w szoku i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że mam otwarte usta. Powoli ruszyłam by poszukać jakiegoś wygodnego siedzenia. Chociaż nie stracę punktów za to. Ale James i tak sobie u mnie przeskrobał. Nie wiedziałam za bardzo, co robić dalej. Gdybym miała zadanie domowe, to zrobiłabym chociaż jakiś krok do przodu, a w obecnej chwili głaskałam memortka i nic więcej nie przychodziło mi do głowy. Minęło trochę czasu, a ja nadal stałam w miejscu. Profesor zaczął już sprawdzać zadanie domowe.
- Mogę prosić o pracę? Nikt nie był na tyle łaskawy, żeby je zebrać.- oświadczył podchodząc do mnie.
- Przepraszam, nie mam zadania. Ale prosze też uwzględnić to, że nie miałam jak go zrobić. Mojej pary nie ma.
- I nie było przez cały tydzień?- oburzył się. Nie odpowiedziałam. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, argument okazał się bezsensowny, a w mojej głowie brzmiało to lepiej.- Przykro mi, Lily. Gryffindor traci pięć punktów.- powiedział to wybitnie głośno, chyba tylko po to, by usłyszeli to siedzący nieopodal Gryfoni.- Ale bez obaw, reszta to nadrobi. Mam nadzieję.- szepnął odchodząc.
Lekcja dłużyła się niemiłosiernie. Szczerze musiałam się przyznać, że bez Jamesa bardzo mi się nudziło. Właściwie przez całą godzinę siedziałam i obserwowałam inne pary. Gdy lekcja dobiegła końca, szybko ruszyłam do zamku. Nie mogłam się wręcz doczekać, kiedy spotkam Pottera i trochę go ochrzanię. Idąc uświadomiłam sobie również, że przez całą lekcję nie zwróciłam uwagi na Severusa. Ale on też nie wykazywał żadnej chęci kontaktu ze mną. Zaczęły dręczyć mnie wyrzuty sumienia. Na obiedzie nawet nie skupiając się na jedzeniu, z gorączką czekałam kiedy James wejdzie na Wielką Salę. Drzwi uchyliły się i zza rogu wyłonił się Black. Uradowana wyprostowałam plecy, oczekując, że Potter pojawi się zaraz za nim. Jednak go nie było. Był tylko Syriusz. Zawiedziona zaczęłam przeżuwać pieczone ziemniaki, które były już zimne, ponieważ już wcześniej nałożyłam je na talerz. Gdy emocje spowodowane Potterem opadły, podwójnie uderzyły we mnie wyrzuty sumienia, dotyczące Seva. Postanowiłam, że porozmawiam z nim przy najbliżeszej okazji. Poza tym zaczęłam za nim tęsknić.
- Black!- zawołałam go wychylając się do tyłu, żeby mnie zauważył.
- Jamesa nie ma.- oświadczył szeroko się uśmiechając, ale odniosłam dziwne wrażenie, że był to ironiczny uśmiech.
- Nie o to chodzi. To znaczy...Przekaż mu po prostu, że olewanie zajęć nie wyjdzie mu na dobre.
Chłopak wybuchnął śmiechem.
- No, ale nie bądź na niego zła. To James.- odszedł kłaniając się i zajmując miejsce nieopodal.
Co z tego, że to James. Nie był Bogiem ani niczym podobnym. Nic go nie tłumaczyło w tej sytuacji.  Nagle obok mojego talerza pojawiła się szara, puchata sowa z ogromnymi oczami. Długo już czekałam na list od rodziców, więc szybko odwiązałam kopertę od nóżki ptaka i ją otworzyłam.

Lily, 
Co u Ciebie słychać? Nawet nie wiesz jak trudno jest się przyzwyczaić do tego, że znów zniknęłaś na kilka miesięcy. Na szczęście zobaczymy się w Święta. Mamy nadzieję, że szybko zleci. Jak oceny? Ostatnio byliśmy razem z Petunią na wycieczce w zoo. Przesłalismy Ci kilka zdjęć. Pozdrów od nas Severus'a i szybko odpisz, bo bardzo tęsknimy kochanie.
Ściskamy
Rodzice

Czytając zrobiło mi się smutno. Właściwie większość dni w roku spędzam w Hogwarcie, co bardzo odbijało się na moich relacjach z rodzicami i siostrą. Zostałam całkowicie wybita z rodzinnej rutyny i często zastanawiałam się jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie została obdażona w niewyjaśniony sposób magicznymi zdolnościami. Wyjęłam z koperty fotografie przedstawiające moich rodziców stojących z uśmiechem obok żyrafy. Na kolejnym była Petunia z wążem boa na szyi. Zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro, a jakiś chłopak siedzący obok mnie zachwycony nieruchomymi zdjęciami zapytał czy może je obejrzeć. Pokiwałam głową i chowając list do kieszeni pokierowałam się do dormitorium. Po drodze przypomniał mi się James i jego arogancki sposób bycia. Musiałam się z nim rozptrawić. Kierując się do sypialni zupełnie przypadkowo usłyszałam strzępek rozmowy Petera i Remusa. Zatrzymałam się przy drzwiach sypialni, gdy oni stali u podnóża schodów.
- Peter!- zawołał niecierpliwie Lupin
- Co jest? Byłem u Jamesa w szpitalu...- pokazał kciukiem za siebie, w stronę z której przyszedł. Remus popatrzył na niego morderczym wzrokiem.
- Ciszej, Peter.
Weszłam do sypialni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Poczułam jak cały gniew i złość ustępują miejsca... współczuciu? W końcu wyszedł w nocy, a rano znalazł się w szpitalu. To mogło być coś poważnego. W każdym razie nie byłam na niego zła. Myślałam, że nie przyszedł bo nie chciał,  nie dlatego, że nie mógł. Dlaczego Syriusz nie mógł powiedzieć mi o tym od razu? Co to za tajemnica? Chwyciłam pióro i pergamin by odpisać rodzicom. Właściwie nie miałam im nic ciekawego do przekazania. Napisałam tylko, że bardzo tęsknię i zdjęcia mi się podobają. Postanowiłam, że wyślę go od razu, żeby ich nie niecierpliwić. Po drodze moje myśli staczały ze sobą bitwę. Co prawda, szłam w stronę wieży zegarowej, ale gdybym skręciła na czwarte piętro... Lily Evans, nad czym się w ogóle zastanawiasz? Jedna strona mojego umysłu chciała iść prosto do sowiarni, a potem wrócić i przeprosić Seva. A druga... Tej części się właśnie bałam. Druga chciała skierować się do skrzydła szpitalnego. Gdy mijałam drzwi prowadzące na czwarte piętro, choć miałam szczerą wolę iść na przód, moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Z daleka widziałam już drzwi skrzydła szpitalnego. Wchodząc do środka byłam całkowicie pewna, że to jakiś rodzaj magii, ktoś mną steruje. Ale to było całkowicie niemożliwe, sama chciałam tu przyjść. Leżał w łóżku na samym końcu sali bawiąc się zniczem. Ubrany w same spodnie, a góra od jego piżamy leżała rzucona na krawędzi łóżka. Gdy usłyszał dźwięk uchylanych drzwi, od razu obrócił głowę, a jego reakcja była wprost komiczna. Szybko zaczął  czochrać włosy i wyprostował plecy ukazując, ku mojego zaskoczeniu umięśniony brzuch i tors.
- Evans, ciebie ostatniej bym się tu spodziewał.- uśmiechnął się, a ja podeszłam do sąsiedniego łóżka i usiadłam na nim.- Dzięki za wiadomość, Syriusz już mi przekazał. Obiecuję, Evans, że wezmę to sobie to serca. To miłe, że tak martwisz się o moje dobro.
- To nie jest troska. Myślałam, że nie przyszedłeś  na zajęcia, bo nie chciałeś dostać złej oceny za zadanie.- wyjaśniłam powód swojej złości.- James uśmiechnął się ukazując białe zęby.
- Ja uciekający przed złymi ocenami.- chwycił się za podbródek - Nie w tym świecie, Evans. Tak właściwie co tu robisz? Chciałaś przekazać mi swoją wiadomość osobiście?
- Nie do końca.- właściwie sama nie umiałam określić, dlaczego znajduję się właśnie tutaj.- Wiesz, widziałam Cię jak wymykasz się z dormitorium w nocy, a potem nagle znalazłeś się w szpitalu...- próbowałam się jakoś wytłumaczyć, ale nie miałam przed sobą żadnego trafnego argumentu.
- Ah!- wykrzyknął nagle - Martwiłaś się o mnie!- uradowany wskazał na mnie palcem, jakby udowadniając mi winę - Czyli to jednak troska?
- Bez przesady!- wykrzyknęłam machając mu rękoma przed twarzą. Od tej chwili z twarzy nie znikał mu cwaniacki uśmieszek.- Co ci się właściwie stało?- nie mogłam powstrzymać się by, co jakiś czas nie zerknąć na jego brzuch. Niczego sobie jak na takiego chłopaczka.
- Drobny wypadek.- oświadczył chowając latającego wokół jego głowy znicza do szafki nocnej.- Będę żył.
- Niestety...- wymruczałam pod nosem tak, żeby nie słyszał.- Drobny wypadek?- powtórzyłam po nim.
- Może kiedyś ci opowiem, długa historia.
- Muszę już iść. Kiedy stąd wyjdziesz? Musimy zrobić zadanie na ONMS.- James spojrzał w okno, przez które wydać było zakazany las i jezioro. Wpatrywał się w nie chwilę jakby miał tam znaleźć odpowiedź.
- Na pewno nie dziś.- pokiwałam głową na znak, że rozumiem, po czym odwróciłam się i pokierowałam ku drzwiom.- Evans!- zawołał gdy chwytałam za klamkę. Odwróciłam głowę.
- Odwiedzisz mnie jutro?
- Nie mam czasu. To była służbowa rozmowa.
Uśmiechnął się i pomachał mi na pożegnanie. Po zamknięciu drzwi poczułam wyrzuty sumienia z powodu, że tracę czas na takie glupoty. Głupia Evans. Co ty robisz? Dobra, ta rozmowa to była konieczność. Pomyślałam sobie, że wróg zawsze będzie wrogiem i z tym optymistycznym przekoniamiem ruszyłam do sowiarni.

poniedziałek, 17 listopada 2014

01. Irytujące

 Nie możemy kochać do­mu, który nie ma swe­go ob­licza i w którym kro­ki są poz­ba­wione sensu.
Przemierzałam stare mury Hogwartu w nieskazitelnym nastroju. Dostałam P z eliskirów, dzięki Snape'owi, mój plan na ten semestr nie okazał się aż tak złowrogi jak sądziłam, a profesor Flitwick zlitował się nad nami i przełożył sprawdzian z zaklęcia odpychajacego na następne zajęcia. Do tego wszystkiego, czekała mnie jeszcze tylko jedna lekcja w tym tygodniu i będę mogła odpocząć. Powoli skierowałam się na błonia, by udać się na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami. Z daleka dostrzegłam swoją klasę. Wszyscy stali wokół prowizorycznego stołu zrobionego z dość sporego, gładkiego kamienia. Pojawił się profesor Keetlemburg z zadowolną miną.
- No, uczniowie!- rzekł rześko.- Po wielu negocjacjach z ministerswem, w końcu!- uniósł palec wskazujący by zaznaczyć ważność swojej wypowiedzi.- Udało mi się dostać pozwolenie na posiadanie 20 memortków.- wskazał palcem na dziwne wzniesienie przykryte starym, lnianym materiałem.
Za nic bym nie powiedziała, że pod tym strzępem materiału są zwierzęta. Było zupełnie cicho, nic się nie ruszało. Profesor Keetlemburg wyprzedził moje myśli.
- Pewnie dziwicie się, dlaczego tu jest tak cicho, prawda?- omiótł każdego po kolei wzrokiem.- Dlatego...-ułożył ręce na biodrach.- że te zwierzątka są nieme. Dopiero pod koniec życia mogą wydać jakikolwiek dźwięk. Ale to później.- machnął ręką podchodząc żwawo do wzniesienia. Rozejrzał się jeszcze po wszystkich tworząc sztuczne napięcie, poczym jednym sprawnym ruchem  zerwał materiał. Moim oczom ukazało się kilkanaście drewnianych klatek, z małymi niebiesko-różowymi ptakami, poruszjących dziubkami, jednak rzeczywiście niewydające żadnych dźwięków.- Tak więc, to właśnie ich będzie dotyczył kilkumiesięczny projekt. Będzie pracować w parach, oczywiście.- spojrzałam porozumiewawczo w stronę Severus'a. Wiedziałam, że będzie moją parą.- Nie, nie dobierzecie się sami. Ja was podzielę, a właściwie to...- wyjął z kieszeni płaszcza skózany woreczek.-To los was podzieli. Podchodźcie do mnie, w środku są wasze nazwiska. Będę wyczytywał kto kogo wylosował. Podchodźcie pojedyńczo.
Wszyscy ustawili się naprzeciwko profesora. Zrobiło się chwilowe zamieszanie, ale po minucie już pierwsza osoba zmierzała by wylosować swoją parę. Chodź wiedziałam ,że to praktycznie niemożliwe, wciąż liczyłam, że wylosuje Snape'a, lub on mnie. Za chwilę podejdzie Severus, oby padło na mnie. Spoglądając wzrokiem na kartkę popatrzył na mnie zawiedzionym wzrokiem i ruszył w stronę Emmet'a Corner'a, wysokiego bruneta z Ravenclaw'u. Nagle usłyszałam, jak Keetlemburg wyczytuje moje nazwisko. Coś przeskoczyło mi w brzuchu, aż bałam się spojrzeć, kto na mnie trafił. Przczucie mnie nie myliło, przy profesorze stał nie kto inny niż ten głupkowaty James Potter. Był odrażający. Bądź co bądź, nie prezentował się wcale tak źle... Ale tu nie o wygląd chodziło, tylko o tę dojrzałość jedenastolatka i głupkowaty wyraz twarzy. No i te małe, wirujące oczka wiecznie wypatrujące kłopotów... albo Snape'a. Miałam z nim pracować nad wspólnym projektem przez kilka miesięcy? To był żart.
- No, no. Tego się nie spodziewałem.- oświadczył z cwaniackim uśmiechem. Nie odwzajemniłam go.
- Nie masz się z czego cieszyć.- oświadczyłam cierpko.
- Co ja takiego zrobiłem?
Nie odpowiedziałam, tylko obdarzyłam niezadowolonym spojrzeniem. Powinien wiedzieć, że nie lubię go za to, co robi Snape'owi. Był próżnym i zadufanym w sobie egoistą. Profesor Keetleburg wręczył każdej parze po jednej klatce.
- Moi drodzy, na dzisiejszych zajęciach, właściwie waszym jedynym zadaniem będzie oswojenie waszego podopiecznego. Tak, aby sie was nie bał. To bardzo płochliwe zwierzęta, z resztą jak każde ptaki. Możecie to zrobić na wiele sposobów: karmienie, sprawia, że zwierzęta szybciej się oswajają, dotyk oraz mówienie do niego również jest bardzo skuteczne. Możecie mu nawet nadać imię, jeśli chcecie - wymamrotał machając ręką - Dobra, do roboty!- przetarł ręce po czym chwycił swój notes i zaczął w nim coś zapisywać.
Spojrzałam na mojego towarzysza.
- Może znajdziemy sobie miejsce do siedzenia?- zaproponował mierzwiąc swoją czarną czuprynę. Pewie brakowało mu jeszcze tylko lusterka do pełni szczęścia. Nie odpowiadając, ruszyłam w stronę stosu drewna, by wziąć sobie pieniek. James powędrował za mną. Chwyciłam ze stosu średniej wielkości pieniek i z lekkim trudem go podniosłam.
- Nie żartuj. Pomogę Ci.- powiedział chwytając kawałek drewna od spodu, co bardzo mnie odciążyło, ale nie chciałam mu tego uświadamiać.
- Spokojnie. Poradzę sobie.- oświadczyłam zbierając siły i odsuwając się od niego. Przeszłam kilka metrów i rzucając pieniek na ziemie otarłam pot z czoła.
- Skoro tak...Może chodźmy dalej. Tu mi się nie podoba.- oświadczył rozglądając się z cwaniackim uśmiechem. Podrzucił pienek do góry jakby ważył kilka gramów i ruszył dalej. Wzięłam głęboki wdech i przewróciłam oczami. Dlaczego akurat on? Każdy, tylko nie on. Ruszyłam dalej. Widziałam, że co chwila zerka na mnie, a ja w odpowiedzi tylko przewracałam oczami.
- Może jednak chcesz żebym Ci pomógł?
- Nie.- odpowiedziałam zadyszana. Wyminęliśmy już prawie wszystkich uczniów, i byliśmy prawie przy skraju lasu.- Tu jest dobrze.- powiedziałam w nadziei, że w końcu się zatrzyma. Obrócił się do mnie i omiótł wzrokiem całą scenerię.
- Nie.- wymamrotał marszcząc brwi.
- To wiesz co?- rzuciłam prowizoryczne krzesło na ziemię.- Tak, proszę, noś sobie ten cholerny pień.- powiedziałam z impetem wskazując na drewno leżące na trawie.
Odwrócił się i spojrzał na mnie zadumanym wzrokiem.
- Kilka sekund temu, nie chciałaś mojej pomocy.- rzekł odwracając głowę, ale byłam stuprocentowo pewna, że na jego twarzy znów maluje się ten głupkowaty uśmiech.
- W takim razie, zatrzymujemy się tu.- oświadczyłam stanowczo siadając do swoim pniu.
- Jak chcesz.- wzruszył obojętnie ramionami i zrobił to samo co ja, tylko mniej dynamicznie.- To co z nim zrobimy?- wskazał brodą na ptaka podskakującego wesoło wewnątrz klatki.
- Nakarmimy?- zapytałam nie oczekując odpowiedzi. Siegnęłam po mój podręcznik do torby i zaczęłam szukać tematu dotyczącego memortków. W tym czasie Potter głaskał naszego małego podopiecznego.- Mam. "Ptaki te, żywią się jagodami, barówkami oraz drobnymi owadami, oraz młodymi liśćmi jadowitej tentakuli, gdyż jako nieliczne mogą trawić toksyny wytwarzane przez tę roślinę. Nie należy podawać im kwiatów ciemiernika, gdyż może to zaburzyć pracę ich układu oddechowego, ptak może się udusić."- czytałam na głos zapis z podręcznika. James przetrał oczy.
- Dobra, damy mu jagód.- oznajmił po czym ruszył w kierunku najbliższego krzewu. Wrócił po chwili z kilkoma owocami w ręku - Chcesz mały? Chcesz?- Uklęknął przy klatce, wyciągnął memrotka i delikatnie podał mu jedną jagodę. Spojrzał na mnie - Do ciebie też musi się przyzwyczaić. - bez slowa uklękłam obok niego i wyciągnęłam rękę. James podał mi kilka jagód, przy okazji jego opuszki palców delikatnie musnęły wewnętrzną część mojej dłoni. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zrobił to celowo, jednak zostałam zmuszona to przemilczeć. Ptak chwycił swoim małym dzióbkiem jagodę. Był naprawdę słodkim stworzeniem. Całą główkę miał w pastelowo różowej barwie, zaś przy szyi barwa stopniowo przechodziła w błękit, z akcentami różu na skrzydłach i ogonie.
- Chyba nas lubi.- oświadczył zerkając w moją stronę.
- Ciebie nie da się lubić.- powiedziałam odwracając głowę i wzrokiem wypatując Snape'a. Nie mogłam go znaleźć.
- Co ja takiego zrobiłem?
- Nic.- uśmiechnęłam się sarkastycznie i przewróciłam oczami. Czy naprawdę był taki głupi?- I tak poproszę o zmianę partnera.- Chwilę badał mnie wzrokiem pełnym wyrzutu, lecz chyba chciał to zatuszować.
- I do kogo niby cię przydzieli?- powiedział wskazując palcem na inne pary.- Każdy ma partnera.
- Nie zaszkodzi spróbować.- wzruszyłam tylko pogardliwie ramionami. 
Czekałam na moment, gdy profesor Keetlemburg ogłosi koniec zajęć. Gdy to się stało, wszyscy zaczęli w szybkim tempie rozchodzić się w różne strony. Nieśmiało podeszłam do profesora siedzącego na wysokim kamieniu, znów zapisującego coś w notatniku.
- Tak?- spojrzał na mnie znad kartek.
- Profesorze, chciałam się dowiedzieć czy jest możliwość zmiany partnera?- zapytałam robiąc miłą minę. Kątem oka zauważyłam stojącego nieopodal Jamesa wraz ze swoją bandą, jednakże bacznie mnie obserwującego.
- Nie, absolutnie nie.- oświadczył stanowczo nadal pisząc.
- Ale pan nie rozumie.- głos mi zadrżał.
- Powiedziałem nie, Panno Evans.- znów na mnie spojrzał.- Gdybym spełnił twoją prośbę, nagle zeszłyby się tu tłumy, prosząc o to samo.- pomachał mi palcem przed twarzą. Czyli postanowił użyć najoczywistrzej wymówki na świecie.
- Ale..
- Żadnych "ale" Panno Evans. Marsz do zamku rozkoszować się weekendem, dobrze?- uśmiechnął się, jednak wiedziałam, że musiał się do tego uśmiechu zmusić. Odwróciłam się i bezsilna i zrezygnowana ruszyłam do zamku.
Po drodze dogoniłam Snape'a, który chyba również nie był zadowolony ze swojego towarzysza, jednak pewnie nie tak bardzo, jak ja.
- Jak tam Emmet?- zapytałam podbiegając do niego od tyłu.
- Jakby to powiedzieć.- zmrużył oczy.- Sportowo.- spojrzał na mnie.
- Sportowo?- powtórzyłam, nie wiedząc, do czego zmierza.
- Przez cały czas nadawał mi o Quiddich'u. W kółko, i w kółko, i w kółko.- rysował dłonią w powietrzu kręgi z niezadowoloną miną - Nazwał naszego memrotka Kafel - dodał z ironicznym uśmiechem
- Nie jest tak źle. Ja jestem z Potter'em.- powiedziałam zrezygnowana.
- Widziałem. Chodźmy bo nas dogoni.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że Snape po prostu się go bał. Miał prawo i w pełni to rozumiałam. James był arognacki i lubił bawić się cudzym kosztem. Zwłaszcza jego kosztem.
- Byłam u profesora Keetlemburga, żeby zmienił mi parę. Na darmo.- oświadczyłam.- Kilka miesięcy.- uniosłam ręce ku niebu jakby przeklinając Boga.- Za co?!
Severus uśmiechną się lekko.Weszliśmy do zamku.
- Zobaczymy się na obiedzie, dobrze?- odparłam kierując się na górę.
- Dobrze.- odpowiedział schodząc do lochów.- Do zobaczenia.
Ruszyłam do dormitorium. Gdy weszłam w powietrzu unosił się jak zwykle zapach palonego drewna. Kilku Gryfonów siedziało przy stoliku w kącie rozmawiając, a dwóch innych grało właśnie w szachy. Ja rzuciłam się na kanapę przy kominku, aby złapać trochę tchu. W końcu weekend, wyśpię się i pozajmuje swoimi sprawami. Usłyszałam dźwięk ponownie odsuwającego się portretu Grubej Damy i do pokoju wspólnego wpadła banda Pottera, robiąc przy tym ogromny hałas. Ich głośna rozmowa i śmiechy echem odbijały się po ścianach pomieszczenia. Dość.
- James, ty kretynie, cholerny cwaniaku.- mówił Syriusz. Nagle Potter wychwycił mnie wzrokiem i wyglądał na lekko zaskoczonego. Szybkim krokiem skierował się wraz z przyjaciółmi do sypiali, nie mówiąc już ani słowa.
Zaczęłam intensywnie zastanawiać się nad tym, co zrobić, żeby nie być z nim w parze. Nic dobrego nie przychodziło mi do głowy. Może  by tak powiedzieć, że mam alergię na ptasie pióra? Nie, to zbyt słabe. Wyciagnęłam z torby podręcznik od Zaklęć i Uroków i zaczęłam powtarzać sobie informacje o zaklęciu odpychającym. Czas wlókł się niemiłosiernie, a pora obiadu nie chciała się zbliżyć. Jakież piękne byłoby moje życie, gdyby Severus został przydzielony do Gryffindoru. Fakt faktem, nie pasował tu w ogóle. Ale często zastanawiałam się, jakby wyglądało moje życie gdybym została przydzielona do Slytherinu lub jakiegokolwiek innego domu. Cóż, na pewno nie musiałabym tak często znosić Pottera. Każda część jego ciała mnie irytowała. Do tego ten głos, zbyt pewny siebie wyraz twarzy, sposób chodzenia, sposób bycia, potargane włosy jakby nie domknął okna w pędzącym pociągu i te wyciągnięte koszule, niedopięte, generalnie wszystko bez jakiegoś ładu i składu. Jednym słowem, idiota. Dobrze, że następne zajęcia dopiero w środę. Przypomniałam sobie nagle, że przecież czytam książkę, prześledziłam oczami tekst, nie docierało do mnie już ani jedno słowo, więc trzesnąłam okładką i wrzuciłam lekturę do torby. Ruszyłam na obiad.

*

 - Cześć.- przywitałam Severusa szczerym uśmiechem siadając obok niego. Spojrzał na mnie znad kartki, którą czytał ze marszczonymi brwiami.
- Przyszedł list od matki.- rzucił zwitek papieru na stół, tak, że ślizgnęła się kilka centymetrów po blacie, a on sam zaczął masować sobie skronie.
- Co jest?- zapytałam łapiąc go za ramię by dodać otuchy.
Snape od zawsze miał problemy w domu. Było mi z tego powodu, bardzo przykro, a i tak cokolwiek bym zrobiła, nie mogłam mu pomóc. Gdy go poznałam często był cały posiniaczony, smutny, mówił, że boi się o swoją mamę. Niedługo potem pojechaliśmy do Hogwartu. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, aż do momentu gdy w wakacje przed trzecim rokiem poszłam do niego by go odwiedzić. Otworzyła mi jego mama, zapłakana, widziałam, że jej skroń krwawiła, jego ojciec siedział przy kominku, z nogami na stole, paląc fajkę i czytając gazetę. Snape siedział w kącie w kuchni z twarzą ukrytą w kolanach. Wtedy powiedział mi wszystko, już od dawna wiedziałam, ale wtedy pierwszy raz usłyszałam to z jego ust. Jego ojciec był okrutnym, bezlistosnym człowiekiem, nietolerującym wszystkiego, co magiczne. Gdy Severus zaczął wykazywać magiczne zdolności próbował go zabić, jego matka zmuszona była zostać z mężem, gdyż groził jej, że powie prawdę o świecie czarodziejów. Już dawno przestała go kochać, z upływem lat zmienił się nie do poznania. Bała się, a jedyną osobą, która trzymała ją w nadziei był Severus. W każde wakacje odliczała dni do jego powrotu do szkoły. Ona została tam, sama z jego ojcem, a Snape, cały czas żył w strachu, bo nie wiedział czy jego matka jest bezpieczna.
- Boi się.- ukrył twarz w dłoniach.
Przytuliłam przyjaciela najmocniej jak umiałam.
- To silna kobieta, Da sobie radę.- wiedziałam, że to co mówię jak tak idiotyczne jak moja wiedza z eliksirów, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy. Naprawdę współczułam mu, jednak nie byłam najlepsza w rozwiązywaniu problemów. Nie chciałam już go męczyć dopytywaniem się, więc nie dodałam już ani słowa. Wiem, że nie lubi o tym rozmawiać.
Przez chwilę utkwitł wzrok w leżącym na stole liście.
- Idę jej odpisać, nie mam ochoty na jedzenie.- wstał z miejsca delikatnie wyrywając się z moich objęć - Idę do salonu, zobaczymy się później.
Z tego wszystkiego i ja straciłam apetyt, jednak mimo wszystko postanowiłam nałożyć sobie chodź trochę sałatki. Będąc sama postanowiłam, że poczytam książkę. Wyciągnęłam ją z torby i przytrzymałam jedną ręką, drugą posługując się widelcem. Kątem oka zauważyłam, że ktoś siada naprzeciwko mnie, jednak zignorowałam to. Nagle ta tajemnicza osoba wyrwała mi z dłoni książkę jednym sprawym ruchem.
- Potter! Oddawaj to.- z zaskoczenia widelec wypadł mi z ręki i poleciał pod stół.
- "Duma i uprzedzenie"?- zapytał spoglądając na okładkę.
Nachyliłam się pod stół aby siegnąć widelec. Oczywiście, leżał sobie spokojnie tuż przy butach James'a. Nie miałam ochoty na żarty, zwłaszcza z nim. Z nim nigdy nie miałam.
- Oddaj.- powiedziałam jeszcze raz stanowczo wyciągając rękę w jego stronę. Popatrzył na mnie raz jeszcze znad okładki, czytał pierwszą stronę.- No już!
W końcu podał mi ją z cwaniackim uśmiechem.
- Dowiedziałem się czegoś.- rzekł opierając łokcie o stół i pochylając głowę ku mnie jakby chciał mi zdradzić tajemnicę.- Wiesz co powiedział profesor Keetlemburg gdy ty mnie wyzywałaś?
Przewróciłam oczami i chciałam coś odpowiedzieć jednak ugryzłam się w język by jak najmniej czasu tracić na dyskusję z Potter'em.
- Co?
- Mamy zadanie domowe. Profesor twierdzi, ze projekt nie obowiązuje nas tylko i wyłącznie na lekcjach.
- I?
- I mamy na następną lekcję przygotować jadłopis dla naszego podopiecznego i coś tam jeszcze, nie wiem, nie słuchałem dokładnie.- wzruszył ramionami.
- Skąd to wiesz?- zmrużyłam oczy, przecież mógł zmyślać.
- Od Dorcas Meadowes. Chcesz, to się jej zapytaj.- oświadczył bawiąc się czystym talerzem.
- Zapytam.- uśmiechnęłam się sarkastycznie i wróciłam do lektury
 Cała sytuacja irytowała mnie coraz bardziej. Co ten cały Keetlemburg sobie wyobraża? Czy on chce, żebym wylądowała w skrzydle szpitalnym  nerwów?
- To jak, kiedy odrabiamy zadanie domowe?- zapytał
- Nigdy.- skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Nie wiem jak ty, ale mi zależy na ocenach, Evans.- oświadczył naśladując mój gest jakby szukając kolejnej zaczepki.
- Niewatpliwie.
- Oczywiście.- rzekł wyluzowanym głosem i napotkał moje piorunujące spojrzenie. Uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów.- Przepraszam Evans, ja po prostu uwielbiam Cię denerwować.

~~

Jak podoba się pierwszy rozdział? Czekam na opinie, komentarze i uwagi od Was. Do następnego rozdziału! 

piątek, 14 listopada 2014

00. Prolog

Severus gwałtownie torbę na ziemię i usiadł naprzeciwko mnie opierając się o pień drzewa. Spojrzałam na niego, jego wzrok utkwiony był w gładkiej tafli jeziora. Cały wręcz się trząsł, mimo tego że na dworze było ciepło. Rok szkolny dopiero się zaczynał - wczesny wrzesień, wokół było jeszcze zielono, a promienie słońca delikatnie przebijały się przez korony drzew. Zamknęłam z hukiem egzemplarz "Dziei Hogwartu" Bathildy Bagshot spoczywający na moich kolanach.
 - Co się stało? Cały drżysz.
 Oderwał swoje czarne oczy od tafli wody i przeniósł wzrok na mnie. Widziałam w nich złość, nienawiść i ból. Znałam go zbyt dobrze, by mógł cokolwiek przede mną ukryć.
- Kretyni. - wymruczał pod nosem. Chwycił z ziemi czarny kamień i rzucił go o wody. Odbił się kilka razy od tafli, po czym zniknął w głębinach jeziora zostawiając na wodzie delikatne kręgi.
- Posłuchaj...- powiedziałam chyląc się ku niemu, jakby to miało sprawić, że moje słowa będą bardziej wyraźne - Dlaczego się im nie postawisz? To banda bezmózgów - przymknęłam oczy. Wiedziałam, że Severus był wobec nich bezsilny. Ale cóż, że ja mogłam mu powiedzieć? Żeby zacisnął zęby? Żeby wytrzymał? Czy żeby zwinął się w kłębek, stanął w kącie i to wszystko przeczekał?
- Nie jestem dostatecznie dobry w machaniu różdżką.- oświadczył drżącym głosem.
- Przecież nie jest aż tak źle. - nigdy nie potrafiłam motywować ludzi. Skrępowana moją bezradnością nad smutkiem przyjaciela postanowiłam zmienić temat.- Pomożesz mi?- zapytałam przysuwając się bliżej do niego, tak aby również mógł widzieć strony w moim podręczniku od eliksirów.- Nie rozumiem tych zadań.- powiedziałam rozgoryczona i zaczęłam szperać w torbie w poszukiwaniu pióra.
Zanim zdążyłam cokolwiek znaleźć Snape machał mi czarnym piórem przed twarzą. Spojrzałam na niego z wyrzutem. Uśmiechnął się tylko i pochylił nad książką. Czas mijał przeplatając się ze śmiechem. Miałam do napisania wypracowanie, a nie umiałam wypowiedzieć co drugiego słowa.
-  Wywar stworzony jest też z korzenia asf...afus...asfudu...CO?- spojrzałam jeszcze raz do podręcznika.
- Asfodeulusa.- skwitował rozbawiony.- Lepiej mi to daj.- oświadczył zabierając z moich kolan pergamin i wysuwając z dłoni pióro. Wyraźnie skupiony zaczął pisać. Jego oczy sunęły śledząc tekst.- Gotowe.- oznajmił unosząc lekko kąciki ust.
- Co?- nigdy nie rozumiałam jak on to robi? Nie do pomyślenia...- Dziękuję. Wiesz jaki mam u Ciebie dług za to, że odrabiasz moje zadania z eliksirów?- uśmiechnęłam się.
- Wiem. Ciekawy jestem jak mi go zwrócisz.- spojrzał w niebo. Siedzieliśmy już tak z dobre dwie godziny. Przy nim zawsze czas wolniej leciał.- Idziemy?- zapytał.
- Idziemy.- odpowiedziałam podnosząc się z miejsca. Ruszyliśmy w stronę zamku.
Zbliżała się pora obiadu i mój żołądek dawał o tym wyraźnie znać. Przyspieszyłam kroku, Snape szedł obok mnie z głową wbitą w czubki butów.
- Rozchmurz się.- powiedziałam chwytając go za ramię.- Przecież nie możesz mieć przez nich zepsutego całego dnia.
Czy w życiu często wszystko musi dziać się na przekór? W moim to chyba pierwszy punkt planu stworzonego dla mnie przez los. Jakaś siła wyższa się mną bawiła, czułam to. Ledwo zdążyłam wypowiedzieć te słowa, by pocieszyć przyjaciela gdy nagle za plecami usłyszałam ten irytujący głos.
- Wycierusie! Poczekaj za nami!
Obejrzałam się. Ku nam podąrzała grupka składająca się z czterech chłopaków, którzy irytowali mnie jak nikt inny. O zgrozo, dlaczego przypadło mi nieszczęście dzielenia z nimi domu? Najgorszy z całej czwórki - James zmierzał w naszą stronę z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy. Reszta podążała za nim, niczym psy za jedzeniem, Dlaczego nie można takich wysłać na wycieczkę w jedną stronę do Zakazanego Lasu? Z góry przeklęłam w myślach, to co teraz się wydarzy. Jednak gdy wzrok Potter'a przeszedł na mnie jego wyraz twarzy zmienił się w zupełnie poważny, z domieszką udawanej dojrzałości.
- Lily Evans.- odchrząknął
- James Potter.- uniosłam lekceważąco brwi i przeniosłam wzrok na resztę tej cholernej bandy.

~~

Mam nadzieję, że prolog się wam spodoba. Wczoraj wieczorem siedząc pod kocem z kubkiem gorącej herbaty z cytryną i termometrem (ponieważ jestem chora) przyszedł mi do głowy pomysł na historię opartą na wydarzeniach z Czasów Huncwotów. Mam nadzieję, że wena i zapał mnie nie opuszczą. Czekam na wasze opinie i do następnego rozdziału.