czwartek, 7 stycznia 2016

03. Niezapowiedziane

Wdrapywałam się na piętro po starych, skrzypiących schodach znajdujących się w moim domu. Odczuwałam jakieś dziwne napięcie i kłucie w żołądku. Bałam się. Wiedziałam, że to sen, ale i tak odczuwałam strach. Będąc w Hogwarcie rzadko śniłam o domu rodzinnym, nie myślałam o nim, zapominałam. Gdy moja stopa dotykała coraz wyższych stopni rosło we mnie napięcie. Miałam zaciśnięte pięści tak mocno, że paznokcie wbijały się w wewnętrzną część dłoni. Z tyłu głowy czułam ból, jakby ktoś przed sekundą uderzył mnie w nią drewnianą pałką. Byłam na piętrze. Znajdowałam się po środku ciemnego, spowitego w ciemnozielonym świetle korytarza. Przed sobą widziałam uchylone drzwi prowadzące do sypialni moich rodziców. Wolnym krokiem ruszyłam w ich kierunku, a nogi i ręce zaczynały coraz bardziej dygotać. Wiedziałam, że nie powinno mnie tu teraz być, wchodzić do środka. Ujrzawszy łózko moich rodziców padłam z przerażeniem na podłogę raniąc sobie kolano. Nie, nie, nie, nie... Chciałam się obudzić, otworzyć oczy i zobaczyć czerwone zasłony swojego łóżka. Ukryłam twarz w kolanach krztusząc się własnymi łzami. Nie chciałam myśleć o tym, co zobaczyłam, o tym co znajduje się zaledwie dwa metry ode mnie. Krzyczałam w myślach, że chcę się obudzić. Najgorsze są właśnie te sny, z których nie można się uwolnić. To był jeden z takich snów. Nie mogłam już oddychać, wyczołgałam się z trudem z pokoju, w którym znajdowały się ciała moich rodziców. Znów znajdowałam się na korytarzu. Łzy nadal napływały mi do oczu, stałam jak słup przed nadal uchylonymi drzwiami do sypialni. Nagle usłyszałam jakieś nieszczęsne, chrypliwe nawoływanie. Głos ten wymawiał moje imię. Podążyłam za głosem wprost do sypialni mojej siostry. Siedziała na łóżku w satynowej koszuli nocnej odwrócona twarzą do okna. Poczułam w żołądku mieszaninę ulgi i rosnącego strachu. Petunia w takiej otoczce, w której się znajdowała wcale nie przypominała mojej roześmianej, często uszczypliwe wrednej siostry. Wyglądała przerażająco. Jej skóra była bladsza niż zazwyczaj, a oczy szeroko otwarte, pozornie spoglądające za okno. Ja jednak wiedziałam, że tak naprawdę jest ona gdzieś daleko, może poza moim snem. Znów zaczęła szeptać pod nosem moje imię, a gdy nagle odwróciła się w moją stronę po całym ciele przeszedł mnie lodowaty, kłujący dreszcz. Tak bardzo pragnęłam się obudzić, z rozpaczy upadłam na podłogę. A co jeżeli to jakieś zaklęcie, zostałam uwięziona w jakiejś chorej równoległej rzeczywistości.
- To wszystko twoja wina! - rzekła moja siostra wstając z łóżka - Twoja wina... - zbliżała się powolnym krokiem w moją stronę. We mnie rosło przerażenie, bałam się własnej siostry. Zamknęłam mocno oczy czekając na to, co się wydarzy, może uda mi się powrócić do rzeczywistości. Nic. Petunia uklęknęła przy moim rozdygotanym ciele. Niespodziewanie z kąta wyłonił się zielony blask. Wszystko działo się tak szybko, w ułamku sekundy. Z mojego gardła nie zdążył wydostać się krzyk, gdy Petunia upadła twardo na drewnianą podłogę. Wypowiadając jeszcze ostatni raz te zastygające w moim sercu słowa: "To twoja wina". Wstałam, przewróciłam się, chciałam uciekać, jakaś postać w kapturze wędrowała lekkim, nawet radosnym krokiem w moją stronę. Z mojego ochrypłego gardła zdążyłam wypowiedzieć jeszcze tylko jedno słowo: "Sev."
Wszystko zniknęło. Powróciłam do rzeczywistości, jeszcze przez kilka sekund nie otwierałam oczu. Płakałam, byłam zlana zimnym potem. Ostry dreszcz przeszedł przez moje ciało gdy otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Za oknem już świtało. Do moich oczu napłynęła nowa porcja łez, dłonie bolały mnie od zaciskania je w pięści. Leżałam rozdygotana bojąc się zasnąć i wrócić do tego okropnego, spowitego mgłą świata. Gdy przymykałam oczy na moich powiekach pojawiał się obraz mojego domu, martwych ciał rodziców, Petunii zamordowanej na moich oczach przez ... mojego przyjaciela. Nie dałabym rady już zasnąć. Spałam, a obudziłam się w takim stanie, jakbym właśnie pokonała drogę z błoni na siódme piętro zamku biegnąc sprintem. Przysiadłam na łóżku. Przecież to był tylko sen. Severus nigdy by nic takiego nie zrobił, przecież ufałam mu bezgranicznie i zawsze czułam się przy nim dobrze i bezpiecznie. Nie skazał by mnie na wieczne męki i utratę bliskich. Nie on. Myśląc o tym, trochę się uspokoiłam. Sny potrafią zawrócić człowiekowi w głowie, jednak nadal są to tylko sny. Moje sny nigdy nie schodziły do tak mrocznych czeluści mojego umysłu. Zawsze śniły mi się jakieś lekkie, przyjemne rzeczy, nigdy koszmary. Moja mama powtarzała, że to dlatego, że mam czystą i niewinną duszą nieskalaną złem świata. Może miała rację, a może to ja sama nie zauważałam zła wokół mnie. Poczułam, że z nerwów chce mi się wymiotować, ale postanowiłam przeczekać ten nagły stan osłabienia.

*

Po śniadaniu udałam się do pokoju wspólnego, aby pogrążyć się w świecie lektury. Mimo, że emocje znacznie opadły, chciałam pobyć w samotności, nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z kimkolwiek, a że do lekcji zostało mi jeszcze trochę czasu postanowiłam to wykorzystać. Niestety, wolny czas zleciał mi bardzo szybko i byłam zmuszona udać się na zajęcia z eliksirów. Wchodząc do klasy zauważyłam Seva, czekającego na mnie z przygotowanym obok siebie miejscem. Przełknęłam ślinę. Już oswoiłam się z myślą, że mój sen nic nie  oznaczał, zupełnie nic, jednak gdy go zobaczyłam, poczułam jak ciepło wbija się boleśnie w moje policzki. 
- Cześć. - oznajmiłam spokojnym głosem nieco się uspokajając. Severus nadal wyglądał jak Severus, nie jak bezlitosny zabójca. 
- Myślałem, że jesteś na mnie zła. - rzekł otwierając dość zniszczony podręcznik
- Nie zła, raczej smutna. Możemy potem pogadać?
Sev nic nie odpowiedział, a jedynie kiwnął głową szukając w podręczniku odpowiedniej strony. Chciałam choć na chwilę wychwycić jego spojrzenie, skierować wzrok na jego oczy, upewnić się, że wszystko będzie w porządku, choć wiedziałam, że nie potrzebuję na to żadnych dowodów. Chyba kątem oka zauważył, że bacznie mu się przypatruję. 
- Wszystko w porządku? - zapytał - Nie wyglądasz najlepiej.
- Nie mogłam zasnąć, to tyle. - chciałam mu opowiedzieć o fabule mojego snu, jednak nie byłam pewna, czy powinnam, czy to w porządku. Koniec końców, przecież nie odpowiadam za swoje sny, nie kontroluję ich. Nagle mój przyjaciel oderwał głowę od podręcznika i zerknął w moją stronę. 
- Idziemy dziś do Hogsmeade? - szepnął
Niespodziewanie pojawił się nade mną profesor Slughorn, zupełnie zapomniałam o tym, że znajduję się w klasie od eliksirów. 
- Czy te pogawędki na mojej lekcji są konieczne? - zapytał spokojnym głosem - Panno Evans... 
- Nie, przepraszam Panie Profesorze. - wymamrotałam szybko zatapiając wzrok w podręczniku. 
- Cieszę się. 
Zajęcia tego dnia bardzo mi się dłużyły, nie mogłam się skupić, chciałam już znajdować się z Severusem na drodze prowadzącej do Hogsmeade. Gdy w końcu lekcje dobiegły końca wesołym krokiem ruszyłam do dormitorium. 
- Cześć Evans! 
Aż podskoczyłam z zaskoczenia. Ledwo zdążyłam przejść przez dziurę pod portretem, a już zaczynają się dziać nieprzyjemne rzeczy. Może lepiej wrócić na zewnątrz. 
- Cześć Potter. Widzę, że szybko ozdrowiałeś. - rzuciłam do niego oschłym głosem akcentując to niemiłym spojrzeniem. 
- Nie, jeszcze nie jestem do końca zdrowy. Wieczorem wracam do skrzydła szpitalnego. - rzekł wrzucając do kominka wczorajsze wydanie Proroka Codziennego
- Chyba nie ma sensu, żebym pytała co tu robisz. - spojrzałam na płonącą w kominku gazetę po czym ruszyłam w stronę schodów. Widziałam jeszcze kątem oka, jak podnosi rękę z oparcia kanapy w geście żebym została, ale ja byłam już na pierwszym ze stopni prowadzących na piętro. Dlaczego muszę go widzieć na każdym kroku? Nawet gdy rzekomo jest w skrzydle szpitalnym, to i tak spotykam go w dormitorium! Sama jego twarz działała mi na nerwy. Zaczęłam zbyt agresywnie grzebać w moim kufrze w poszukiwaniu jakiegoś swetra nadającego się na wycieczkę do Hogsmeade - wieczorami robiło się już dosyć chłodno. Nagle przypomniałam sobie, że nawet nie umówiłam się z Sevem na jakąś konkretną godzinę. Będę musiała złapać go na obiedzie.


Podążaliśmy wraz z Severusem piaszczysta ścieżką, wokół nas delikatnie bujały się wysokie korony drzew, przez które przebijał się malowniczy zachód słońca. Ciepły wiatr otulał moje policzki i rozwiewał włosy. Czułam, że w końcu mogę odreagować po tym ciężkim dniu w towarzystwie najbliższej mi osoby. Bardzo lubiłam takie chwile, gdy mogłam pobyć z nim sam na sam, rozmawiać o głupotach, śmiać się tak mocno, że aż brakło mi tchu. Czułam wtedy, jak bardzo jestem do niego przywiązana, jak bardzo jest mi bliski. To tylko jedna osoba, ale bez niej moje życie byłoby zupełnie inne. To nie do wiary jak jeden człowiek może na nas wpłynąć. Kroczyliśmy już ulicami miasteczka.
- Dokąd idziemy? - zapytałam, gdy Sev skręcił w jakąś boczną uliczkę, którą nigdy nie szłam
- Możesz tu na mnie poczekać?
- Słucham?! Nie, idę z tobą. - oznajmiłam pewnym głosem
- Ale ... - Severus zaczął nerwowo drapać się po karku i przewracać oczami w poszukiwaniu jakiegoś dobrego argumentu - No dobra, ale nie spodoba Ci się to miejsce.
- Dobrze, jakoś sobie poradzę. - Sądziłam  na początku, że Sev opowiada mi jakieś głupoty abym zrezygnowała z towarzyszenia mu. Ta myśl siedziała mi w głowie aż nie zobaczyłam spróchniałych drewnianych drzwi, nad którymi wisiał zniszczony pod wpływem czasu szyld z napisem: "Gospoda pod świńskim łbem". Całokształt tego miejsca sprawiał wrażenie jakby miał się za sekundę rozpaść na kawałki, Wzięłam głęboki wdech i popatrzyłam na mojego przyjaciela. Co go sprowadzało do takiego miejsca? Nigdy nie lubił przesiadywać w Trzech Miotłach, a co dopiero w takim miejscu.
- Naprawdę nie musisz tam ze mną wchodzić. - oznajmił uchylając drzwi
- Najpierw się ze mną umawiasz, a potem chcesz mnie zostawić? Nie rozumiem. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Severus tylko westchnął i pokiwał głową. Gdy tylko przekroczyłam próg poczułam nieprzyjemną woń, którą trudno było zinterpretować. Stoliki były drewniane, całe obdrapane i przypalone. Przy barze stał starszy człowiek w siwą brodą związaną u dołu sznurkiem tak, aby nie przeszkadza mu w pracy. Wycierał on mokre kufle po piwie, a ja zastanawiałam się czy on w ogóle je umył. Cała gospoda sprawiała wrażenie dość ponurej, gdyż okna były zabite deskami. Usiedliśmy przy jednym ze zniszczonych stolików, a ja nadal bacznie rozglądałam się po całym pomieszczeniu. Obserwowałam twarze ludzi znajdujących się w gospodzie, wydawały się szare, otępiałe, bez życia. Spojrzałam na Severus'a.
- Chcesz coś do picia? - zapytał wyciągając z kieszeni kilka galeonów
- Chyba tak, poproszę. - uśmiechnęłam się, ale mój przyjaciel tego nie odwzajemnił, czułam, że moja obecność tutaj jest mu zupełnie nie na rękę. To miejsce, mimo że obskurne i cuchnące skłaniało mnie do przemyśleń, współczułam tym wszystkim ludziom pogrążonym w egzystencjalnym śnie. Czy posiadając magiczne zdolności, o których marzą dzieci w mugolskich przedszkolach można być aż tak nieszczęśliwym? Ciekawe co spotkało tych wszystkich ludzi. Spojrzałam w stronę baru, Sev stał tam zdecydowanie zbyt długo jak na zamówienie dwóch trunków. Rozmawiał o czymś z barmanem, wskazywał mu palcem jakiegoś człowieka siedzącego w kącie gospody. Sev grzecznie pokiwał głową i wrócił do mnie z dwoma kuflami piwa.
- Wiesz, może to nie taka Francja-elegancja, ale podoba mi się tutaj. Ma swój klimat... - starałam się rozluźnić atmosferę.
Mój przyjaciel przez dłuższą chwilę badał mnie wzrokiem, jakby chciał dowiedzieć się czy mówię to tylko z uprzejmości, czy naprawdę mi się tu podoba.
- To zwykły obskurny bar, nic więcej, nie ma co podziwiać. - oznajmił
Po wypiciu naszych trunków udaliśmy się do Sklepu Zonka, a później do Miodowego Królestwa. Nawet jeżeli jeszcze godzinę temu panowało między nami jakieś napięcie, to nie zostało po nim najmniejszego śladu. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, wspominaliśmy stare czasy. Mój towarzysz zawsze pozostawał biernym słuchaczem. Choć zawsze to ja śmiałam się najwięcej i najchętniej, to dziś nawet Sev zaśmiał się gdy wspomniałam o tym jak Gretha Moriarty w pierwszej klasie podrzucała mu liściki miłosne, a on chował się przed nią w toalecie. Cały urok naszej rozmowy minął gdy minęła nas grupka dobrze mi już znanych, nieokrzesanych osobników. Wyprzedzili nas o parę metrów, po czym zaczęli celowo odwracać się i coś szeptać. Jamesa z nimi nie było. Pewnie wrócił do szpitala. Postanowiłam, że będę to ignorować i to samo poleciłam Severusowi. Jednak ten, nie mógł oderwać wzroku od swoich oprawców.
- Lily! - odezwał się nagle jeden z nich, był to Syriusz - James pyta się, czy dziś też odwiedzisz go w szpitalu!
Serce mi stanęło, nie czułam, że zrobiłam coś złego odwiedzając Jamesa w szpitalu. Przecież chciałam tylko wyjaśnić kwestię zadania domowego, a nie podawać mu leki i gorącą zupkę. Fakt faktem, nie chciałam też, by Sev dowiedział się o tym spotkaniu w skrzydle szpitalnym. Właściwie, nie zastanawiałam się nawet nad tym, oczywiście aż do tego momentu. Spojrzałam na swojego przyjaciela. Ten rzucił mi tylko chłodne, pytające spojrzenie. Wiedziałam, że to jest moment, w którym powinnam się odezwać, ale nie wiedziałam do końca co powiedzieć. W końcu byłam sobie na odwiedzinach u wroga mojego przyjaciela. Lily, głupia Lily.
- Sev, nie patrz tak na mnie. Chciałam tylko wyjaśnić jego nieobecność na zajęciach.
- W ogóle nie rozumiem. Przecież skoro był w szpitalu, to jasne, że nie był również na lekcji. W czym problem?
I już na starcie poniosłam klęskę. To był trafny argument, na który nie miałam odpowiedzi. Czułam jak pocą mi się dłonie, w Sevie rośnie złość, a trójka osób przed nami dopiero zaczynała rozkręcać się w dogryzaniu mojemu przyjacielowi. Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że trafili w tak czuły punkt
- Naprawdę u niego byłaś? - zaczął w końcu spokojnym głosem maskując emocje, zawsze wychodziło mu to doskonale. Przez chwilę zastanawiałam się co odpowiedzieć, wiedziałam, że kłamstwo w tej sytuacji nie ma sensu, a zwłaszcza, że trudno byłoby mi okłamać najlepszego przyjaciela.
- Tak, byłam. - oznajmiłam w końcu z wyrzutem do samej siebie
- Daj mi spokój. - rzekł spokojnym, zrównoważonym głosem przyśpieszając kroku.

*

Po kłótni z Sev'em dręczyły mnie spore wyrzuty sumienia. Zawiodłam jako przyjaciółka, nie mogę bratać się z jego wrogiem. Ale przecież nie bratam się z jego wrogiem, to nie moja wina, że zostałam przydzielona do Jamesa na tych cholernych zajęciach! Z trzaskiem zamknęłam książkę, znów słowa w niej zawarte uciekały mi między myślami. Łapałam się na tym coraz częściej. Podniosłam się z łóżka i szybko wciągnęłam sweter, który wcześniej ubrałam do Hogsmeade. 
Dlaczego pokierowałam się na czwarte piętro? Nie mam pojęcia. Otworzyłam drzwi prowadzące do skrzydła szpitalnego.
- Lily Evans, a jednak stęskniłaś się za mną. - oświadczył odkładając szklankę soku z dyni na szafkę obok łóżka z cwaniackim uśmieszkiem
- Zamknij się! Nie jestem tu z powodu tęsknoty. Nie wytrzymałbyś chwili bez wypaplania wszystkiego swoim nadętym koleżkom? - stałam nad jego łóżkiem niczym matka karcąca niegrzeczne dziecko. Z twarzy chłopaka zniknął cwaniacki uśmieszek, jednak jego pycha nie mogła usunąć się w cień. Siedział wyprostowany, a nawet zrelaksowany i wyluzowany. Znów sięgnął po sok z dyni i popijając go spokojnie mi odpowiadał.
- Co w tym dziwnego? To moi przyjaciele. Ty też wszystko mówisz swojemu Wycieru... - spotkał się z moim świdrującym spojrzeniem, miałam ochotę go uderzyć - Severusowi. - poprawił się. W tym momencie zupełnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Dlaczego ja mu nie powiedziałam o tej wizycie? - Mogę chociaż wiedzieć jaki jest powód tej całej afery? - zapytał wyciągając w moją stronę szklankę z sokiem, ale tylko pokiwałam głową w odmowie - Chyba bez powodu nie przyszłaś się ze mną kłócić?
- Nie... Po prostu uważam, że twoi przyjaciele mogliby się czasami ugryźć w język. - starałam się wybrnąć z tej sytuacji z twarzą. Nie chciałam wtajemniczać go w relacje między Snape'm a mną, a wiedziałam też, że w tej sprawie on ma rację. Przecież mógł podzielić się ze swoimi przyjaciółmi faktem, że u niego byłam, nikt nie mówił, że to będzie nasz sekret. Chyba nie za dobrze to rozegrałam - Dobrze, nie wracajmy do tego, chciałam ci tylko zwrócić takową uwagę, Potter.
- Wezmę ją sobie do serca, Evans - zaśmiał się pod nosem sam do siebie
- Żegnam pana, Panie Potter.
- Myślałem, że zostaniesz dłużej.
- To nie myśl za wiele. - wzruszyłam ramionami
- Gdy siedzi się w samotności cały dzień, to można dostać choroby psychicznej. - oznajmił z uśmiechem
Zignorowałam jego słowa, ruszając w stronę drzwi.

***

Po ponad roku zebrałam się na to, by napisać nowy rozdział. Dopiero się rozkręcam (drugi raz), mam nadzieję, że powstały z popiołów zapał mi nie minie. Wszystkich czytelników z całego serca przepraszam za moje niezapowiedziane odejście. Jeżeli ktoś jeszcze tutaj został, to życzę udanej lektury. (Nowy rozdział już w drodze)